Zmęczona zwiedzaniem i cofnięciem w czasie postanowiłam wpaść na kawę. Skuszona świetlanymi opowiadaniami o tym wyjątkowo aromatycznym trunku, podjęłam decyzję, że bez tego nie może obyć się moja ateńska przygoda. Niestety tutaj spotkało mnie pierwsze rozczarowanie. Nikomu nie polecam tutejszej kawy, chyba że uda się Wam trafić lepiej niż mi kilkukrotnie, czego zresztą serdecznie Wam życzę.
Jak smakowała kawa? Problem w tym, że trudno to określić bo była idealnie bez smaku, jakbyś pił zabarwioną wodę czy napój kawo-podobny. Szkoda bo nazwa brzmiała zachęcająco - kawa po grecku, a jak przewodnicy mówili właściwa nazwa powinna brzmieć raczej: kawa po turecku, ale że Grecy uważają, że wszystko pochodzi od nich, to i wspomniana turecka kawa musi być nazwana kawą po grecku. W rezultacie mamy więc kawę po turecku (de facto najlepszą kawa, jaką kiedykolwiek w życiu udało mi się wypić), czyli kawę po grecku, która jednak wcale nie smakuje jak zobowiązywała by ta prestiżowa nazwa. Kto wie, może kryje się za tym znana wszem i wobec historyczna nienawiść Greków do Turków i vice versa, która dotknęła też i strefę kawy?!
Zagadka: Kawa po turecku czy kawa po grecku?! fot: http://www.flickr.com/photos/harmyd/6037632933/sizes/m/in/photostream |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz